Ja i Księżyc myśliwych

W sierpniu poproszona przez wydawnictwo napisałam o Księżycu myśliwych i określiłam go jako polski kryminał skandynawski w stylu Mankella. Dzisiejszy wpis przygotowałam tydzień temu. Jak mogłam przewidzieć, że Mankell umrze 5 października, na dwa dni przed premierą tej książki?

Ewa Maria Slaska

Była druga w nocy…

Zdanie “Była druga w nocy” znalazło się kilka lat temu w moim wpisie Nowy Świat i okolice na blogu QRA czyli Nowa kuchnia, kura i kultura, a który był następcą słynnego, śmiem twierdzić, blogu pod tytułem Jak udusić kurę…

520 lat temu, 12 października 1492 roku marynarz z “Pinty”, jednego ze statków Kolumba, Rodrigo de Triana, jako pierwszy zaoczył z bocianiego gniazda brzegi nowego świata. Urodził się 1469 r. w Sevilli, miał więc 23 lata!

Pomnik Rodriga de Triany w Sewilli

Był pierwszym Europejczykiem od czasów Wikingów, który zobaczył Amerykę, a dokładniej wyspę Guanahani (San Salwador, dziś wyspa Watlinga) lub może wyspę Samana Cay. Zakrzyknął (ponoć) to, co zawsze się chyba woła w takich okolicznościach: ¡Tierra! ¡Tierra!

Była druga w nocy.

I choć wiem, bo widziałam na własne oczy, to jednak wcale nie wiem, jak to się stało, że ten cały wpis o nocnym odkrywaniu nieznanego świata dwom moim ówczesnym (a i obecnym) współautorkom, Katarzynie Krenz i Julicie Bielak, skrócił się do zdania Była druga w nocy, a ono zainspirowało je do napisania wspólnej książki? I to ja byłam Pierwszą przyczyną! Moja Siostra Kasia i Julita napisały książkę, która dziś ukaże się w księgarniach. Nie o drugiej w nocy tylko o godzinie, o której otwiera się księgarnie, a ja będę za chwilę, za tydzień, bo za tydzień jadę do Warszawy, przyglądać się tej książce i tej okładce…

Okladka Cover Photo FB…i mieć w pamięci, że tak się ta historia zaczęła, w komentarzach do wpisu o Rodrigu z Triany i Neilu Armstrongu:

juliczka
2012/10/14 23:43
Wszystko piękne, wszystko ciekawe.
Rozwinęłabym zdanie – “Była druga w nocy”. Brzmi jak początek opowieści.
A tu trzeba iść, przygotować, podać zastrzyk, potem posiedzieć, potrzymać za rękę, poczekać, aż zaśnie.

kattinka33
2012/10/15 12:04
No piękny początek… I piękne ćwiczenie dla wyobraźni i ręki (z piórem). Pacjent – wojenny, co i czas nam od razu określi (Verdun, Somma, Warszawa?) A stary on? młody po wypadku? Czy ma to wyjść od razu, czy później…. hmmm……

ewamaria030
2012/10/15 14:13
Hmmm, ja zrozumiałam, że druga w nocy to początek powieści, a pacjent jest aktualny i rzeczywisty. Zgodziłabym się jednak z Kattinką, że skoro Juliczka już zaczęła, to możemy to kontynuować i pisać w odcinkach wspólną powieść, tylko że ja bym wolała, żeby to nie byli pacjenci wojenni. Ale zróbmy jak w sekretarzyku – każdy pisze swoje. Jak się trochę nazbiera, to zrobimy odrębny wpis i będziemy go wspólnie kontynuować.
Dodaję zatem moje: Wyjrzałam przez okno. Wysoko ponad szpitalnym trawnikiem stał nieruchomo na ciemnym niebie srebrny zimny Księżyc. Znad morza płynął ku niemu jakiś czarny kształt. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to czarownica, ale…
Proszę pań i panów, proszę pisać dalej!

kattinka33
2012/10/15 16:41
Zimny księżyc… Zaczyna się dramatycznie. Może pojawi się wariacja na temat Willow Pattern…? Juliczko, do dzieła! 🙂

juliczka
2012/10/15 23:07
Dziękuję. Niech no się tylko ogarnę, bo pacjent, a właściwie pacjentka – rzeczywista. W pokoiku za ścianą. Stąd przysiadam pod opiekuńcze skrzydło Qry.

juliczka
2012/10/15 23:50
Jeśli w ogóle odważyłabym się, to wbiłabym się z wątkiem zainspirowanym fragmentem wiersza “Matka i córka”:
“/…/
i tak siedzimy w milczeniu
obok siebie
w pokoju z oknem
na inne światy/…/”

Wiersz autorstwa Katarzyny Krenz pochodzi z tomu “Z nieznajomą w podróży” wydanym nakładem Tower Press.

Może byłby czarno-biały, jak scenariusz “Zaćmienia”:
“Matka bierze torbę z gruszkami.
MATKA Pamiętaj, że miliony składają się z lirów.
Vittoria patrzy w inną stronę, trochę znudzona.
MATKA Słuchaj…gdzie dzisiaj jesz?
Z Ricardem?
Vittoria patrzy na matkę.
VITTORIA Tak, z Ricardem.
Matka głaszcze ją po włosach, odgarnia je. Podaje jej policzek do pocałowania, westchnąwszy znacząco, jak rodzice, którzy chcą zamanifestować swoje wieczne niezadowolenie z zachowania się dzieci”.
Szukam dalej.

kattinka33
2012/10/16 12:13
O, matko z córką, to ja napisałam ten wiersz??? Nie pamiętam! 😦
Ale za to widzę następną scenę z pielęgniarką.
“Przez całą noc nie zmrużyła oka. Najpierw ten umierający pacjent z Jedynki – taki młody, a cały ten wypadek taki niepotrzebny, przypadek, zbieg okoliczności, że akurat chłopak tam był. A potem jeszcze… Nie, Ava bardzo szybko nauczyła się, że z chwilą zejścia z dyżuru człowiek musi zapomnieć o życiu innych i wrócić do swojego życia. Co prawda, byłoby jej łatwiej, gdyby miała jakieś życie, nieważne, dobre czy złe, po prostu jakiekolwiek. A ona miała tylko tyle: pracę w szpitalu, pokój u starej pani Bellitz i ten swój mały rytuał: po nocnym dyżurze zawsze schodziła do portu na śniadanie w barze u ślepego Johannesa, z widokiem na nabrzeże, rozkołysane kutry i morze. Lubiła te poranki zakurzone szarą morską mgłą. Johannes od wielu lat nic nie widział, ale za to wszystko wiedział i chętnie dzielił się swoimi ploteczkami z każdym, kto tego chciał czy nie chciał. Dziś było podobnie. Pani Schachmann nareszcie umarła, biedaczka, długo to trwało, teraz odpocznie. Lisa Light, ta Angielka, co to przyjechała na wakacje, zakochała się w kelnerze z baru na plaży i została, zaszła w ciążę, ale nie ma za kogo wyjść za mąż, bo barman zniknął. Ava nie słuchała dalej. Pijąc pierwszą kawę, sennie, niemal mechanicznie, wpatrywała się w morze za brudnym oknem tak długo, aż jej oddech zrównał się z monotonnym ociężałym ruchem fal. Zamówiła drugą kawę. Gdy wracała z filiżanką na swoje miejsce – u Johannesa klienci obsługiwali się sami, przystanęła na chwilę koło stolika, przy którym od kilkunastu lat niezmiennie dzień w dzień przesiadywał stary Vincent le Puy. Kiedyś Vincent był podobno matematykiem i wykładał na uniwersytecie w Tybindze. Ale odkąd zjawił się tutaj – na tej ich fryzyjskiej wyspie Sylt – nie rozstawał się z blokiem papieru akwarelowego i skrzynką farb. Nikt nie widział, gdzie mieszka, bo cały czas spędzał w knajpie Johannesa, zawsze przy tym samym stoliku, z widokiem na port. Malował. Prawdę mówiąc, pięknie malował, przynajmniej Ava tak uważała. Że te jego morza są piękne. Bo prawdziwe.
– Piękne – powiedziała, jak zawsze.
Vincent spojrzał na nią uważnie.
– Są do niczego – mówiąc to, machnął w stronę teczki z gotowymi akwarelami. Gest wyrażał pogardę i lekceważenie.
– Nie powinieneś tak ich traktować – zaoponowała nieśmiało. – To dobre obrazy i piękne morza.
– Dobre? Gdyby były dobre, to by się sprawdziły!
Ava nie zrozumiała.
– Sprawdziły? W jaki sposób?

juliczka
2012/10/17 01:42
Ava z życiem jakimkolwiek, ta młoda Angielka, niegdyś wykładowca Vincent, Johannes. Czy bohaterowie pozwolą na wprowadzenie tajemnicy, tajemnicy z przeszłości, warunkującej ich losy.
Johannes mrocznie pokierował mnie po “Scenariusze” Bergmana z “Tam gdzie rosną poziomki”:
“/…/IZZAK Stara poziomkowa polana…
/…/ Chyba wtedy, gdy usłyszałem dźwięk fortepianu.
Zdziwiony odwróciłem głowę i spojrzałem na stojący na wzgórzu dom. Uległ on osobliwej przemianie. Fasada, przed chwilą martwa i ślepa, ożyła nagle, a słońce odbijało się w otwartych oknach. Firanki powiewały na ciepłym letnim wietrze. Barwne zasłony zwisały do połowy. Z komina wydobywał się dym. Stary letniskowy dom wrzał życiem. Wyraźnie słyszałem dźwięk fortepianu/ było to chyba coś z Waldteufla, ale nie mogę przysiąc/, przez okna natomiast dochodziły ludzkie głosy, śmiech, odgłos kroków, krzyki dzieci, skrzypienie pompy. Gdzieś na piętrze próbował ktoś śpiewać. Głos miał silny, w typie włoskiego tenora. Nikogo jednak nie było widać. Ta rzeczywista scena trwała jakiś czas – jak zjawa, która lada chwila może się rozwiać i przepaść w ciszy.
I wtedy ją ujrzałem. Kiedy odwróciłem głowę, by wzrokiem objąć cały ten osobliwie odmieniony dom, zobaczyłem ją jak klęczy w jasnożółtej sukience i zrywa poziomki /…/”.
Czyli ona, potrzebujemy dziewczyny w kwiecistej sukience, ale z hippisowską torbą, hipsterkę. Wprowadzi nam na scenę i innych bohaterów. Powoli dowiemy się, dlaczego Vincent tak bardzo nie lubi pytań. Żadnych, a szczególnie o obrazy. Jaką skrywają tajemnicę, mimo jego zapewnień, że przedstawiają jedynie morze.
Jak u Agathy Christie – Twarze. Nie zapominam żadnych twarzy.

kattinka33
2012/10/17 12:56
Dziewczyna w kwiaciastej sukience i glanowatych sznurowanych butach już tam jest. Właśnie wchodzi do knajpki Johannesa. Z chłopakiem (twarz, włosy, ubiór?) Mają plecaki (wyjeżdżają czy właśnie przypłynęli promem z lądu?). Jest w nich coś… Niepokój? Bo nie miłość i nie leniwe wakacyjne wędrowanie, zresztą między dniem dzisiejszym a latem będzie jeszcze listopad, a potem długa mroczna zima. Strach w oczach młodych ludzi, jakby uciekali – tylko w którą stronę? Czy wyspa da im schronienie? Czy będą musieli uciec przez morze?
Siadają przy stoliku między Avą a Vincentem. Zamawiają ona sok (jaki?), on piwo. Nie rozmawiają. Esemesują. Piszą te esemesy do siebie, bo robią to na przemian, wpatrując się w siebie nawzajem w napięciu. Mimiką podkreślają intensywność myśli, które chcą przekazać. Dziewczyna co jakiś czas zerka na Avę, jakby chciała się upewnić, że tamta nic nie usłyszy, niczego się nie domyśli…
Vincent tymczasem oparł się wygodnie o ścianę, nogę oparł na siedzeniu sąsiedniego krzesła i zabrał się za szkicowanie. Lubi to. Szkicowanie to niewinne podglądanie. Szkoda, że ci młodzi milczą. Usta, w twarzy usta są takie ważne, zwłaszcza gdy mówią. Bo mówią wtedy więcej niż słowa, mówią wszystko o mówiącym.

ewamaria030
2012/10/17 15:31
Wy to chyba jednak raczej scenariusz piszecie. Koniecznie wyślijcie tę parkę (obie?) na łódkę i owińcie ich w białe berlińskie wełny…
juliczka

2012/10/18 01:33
My haftujemy, EwoMario. Ja – krzyżykowym, bo pisać nie umiem.
Jest dziewczyna, świetnie. Ruda. Jasmine? Margherith? Malwina? Chłopaka zaraz zobaczę, może jutro na basenie.
“Zerkają na Avę, znają ją z opowiadań Sophie, dlatego tu przyjechali z wielkiego miasta. Sophie potrzebuje pomocy, nieporadnie zastanawiają się, na ile ta pomoc mogłaby pochodzić od matki, od Avy. Przecież raz już wstawiła córkę w niewygodne dla niej buty nakazując studia na uczelni medycznej. Sophie pogubiła się bez swojej ukochanej wyspy, morza, wydm, ptaków, zapachu kutrów. Stanowiły cząstkę jej samej, dawały siłę. Bezduszne miasto i zajęcia w prosektorium, naruszyły jej kruchą strukturę psychiczną. Uruchomiły pytania, czymże jest życie, jak je rozumieć. Jeśli nie potrafiła podołać obowiązkom, wyzwaniom, jeśli nadal marzyła o tańcu /śpiewie, rzeźbie/ czy ukradkiem poświęcała temu czas, to zaczęła winić siebie.”
Piszą do siebie SMSy, doskonałe, tak to się teraz odbywa.

I tak się to odbyło! Naprawdę. Wprawdzie pisały do siebie maile a nie smsy, ale tak się to odbyło. Niektóre fragmenty, osoby, zdania tej pierwszej przymiarki przetrwały próbę czasu i znajdziecie je w tej książce. Dokładnie trzy lata później.

J_Krenz_Bar u Johannesa2Akwarela Jacka Krenza, Bar u Johannesa

Idźcie do księgarni, kupcie i przeczytajcie, to świetna książka i, jakby to ująć, żeby nikogo nie obrazić, i taka zupełnie nie-polska… Mnie się skojarzyła z kryminałami skandynawskimi, a przede wszystkim z moim ukochanym komisarzem Wallanderem. Bo Księżyc myśliwych to kryminał i, jakby to ująć, żeby nikogo nie obrazić, i taki zupełnie nie-jak-kryminały…

Książka wydana w wydawnictwie ZNAK. Więcej TU

4 thoughts on “Ja i Księżyc myśliwych

  1. Henning Mankell już nie napisze. Bohaterowie pojawiają się, odchodzą, ciągła zmiana dekoracji. Jednak nie znikają.
    Zbliża się kolejna druga w nocy.
    Kolejny księżyc za oknem.
    Zebrałaś wszystko, dopowiedziałaś, Ewo Mario.
    Tak, tak to się odbyło na Qrze, kontynuatorce Kury, wspaniałe blogi, piękny czas. Zdania, które wryły się w pamięć: “W Kabarecie nikt nikogo nie kochał”. I białe wełny, dobre na jesień.

  2. Ewo Mario – Pierwsza przyczyno księżycowej interpretacji życia, wymagająca, krytyczna, przyjacielska – pięknie oddałaś początek naszej intelektualnej gry.
    Wełny? Wsiadamy do łódki?

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.